16 czerwca 2015

Rozdział 2

Spakowałam większość ubrań, zostało mi jeszcze zmieścić pozostałe drobiazgi w dwa kartony schowane pod łóżkiem. Nikt w domu nie wiedział o moich planach z przeprowadzką, uznałam, że tak będzie lepiej. Ciszej i spokojniej. Stanęłam nad biurkiem i zaczęłam przeglądać zawartość szuflad. Były pełne skarbów z dzieciństwa i młodości. Stare zeszyty i notatniki pełne przeróżnych zapisek. Kalendarzyki z zaznaczonymi czerwonym długopisem datami, które były dla mnie w jakiś sposób szczególny. Wyblakłe zdjęcia, popsuta bransoletka, niedziałający budzik będący prezentem od babci na siódme urodziny, wypisane długopisy, nadgryzione ołówki i cała masa innych, mniej lub bardziej bezużytecznych dziś rzeczy. Powinnam większość z nich już dawno wyrzucić, ale nie potrafiłam. Odsunęłam drugą szufladę, która pod stertą kolorowych gazet ukrywała gruby brulion, oprawiony w czarną skórę. Przytuliłam go do piersi, głaszcząc opuszkami palców starty już brzeg. Po chwili wsunęłam go do torby z ubraniami. Znalazłam mu miejsce między skarpetkami a ukochaną zieloną koszulką. Nie otwierałam go od dwóch lat, nie zapisałam też w nim słowa od tamtego czasu. Za każdym razem, gdy chciałam to zrobić, powstrzymywało mnie wspomnienie rozpaczy, jakie ogarniało mnie podczas pisania ostatniej notatki. Na powrót do przeszłości było jeszcze za wcześnie. Niektóre rany nie goiły się tak szybko, jak pozostałe.
- Siostrzyczko, co robisz? - Mei zajrzała do pokoju, spoglądając na otwartą torbę pełną ubrań. No to mnie przyłapała, pomyślałam, próbując jednocześnie wymyślić jak najlepsze wytłumaczenie.
- Pakuję stare ubrania - powiedziałam prawdę.
- Czemu? - Weszła i usiadła na łóżku.
- W szafie zrobiło się ciasno, robię małe porządki - odpowiedziałam. Przeprowadzkę można było nazwać i tak.
- Aha, a pamiętasz o jutrzejszym spotkaniu w akademii?
- To już jutro? - zdziwiłam się.
- Tak. Obiecałaś mi, że przyjdziesz, więc się nie wymiguj. Gdybym ci nie przypomniała, na pewno byś powiedziała, że zapomniałaś - odezwała się z lekkim wyrzutem. Ostatnim razem udało mi się w taki sposób wymigać od wizyty w akademii.
- Oczywiście, że pamiętałam, tylko nie zdawałam sobie sprawy, że to już jutro.
- Tydzień temu byłaś na misji, więc wybaczam, ale jutro przecież masz wolne, prawda? - Przytaknęłam skinięciem głowy. - Jutro o dziesiątej w sali mojej klasy. I nie spóźnij się, nie chcę świecić za ciebie oczami.
- Ty za mnie? - Położyłam dłonie na biodrach. - Może za sto lat, a teraz zmykaj. Już późno, powinnaś położyć się już spać.
Przetarłam zaspane oczy i przeciągnęłam się leniwie w łóżku. Było mi tak przyjemnie z myślą, że mam dziś wolne. Do momentu, gdy ktoś zapukał do drzwi pokoju.
- Siostrzyczko, pamiętaj o spotkaniu! - Głos Mei z korytarza przywrócił mnie do rzeczywistości. Cholera. Nie lubiłam wystąpień przed publicznością. Jako dziecko zawsze się stresowałam przed szkolnymi przedstawieniami, często zapominałam tekstu, który doskonale wcześniej wkułam. Przynosiłam wstyd sobie i rodzinie tymi wpadkami. Zakryłam twarz poduszką, jęcząc cicho. Nie miałam najmniejszej ochoty na to całe spotkanie, które organizowała Akademia. Jednak obiecałam, a obietnic zawsze starałam się dotrzymywać. Powoli zsunęłam się z łóżka.
Weszłam do niedużej sali, która od lat była miejscem spotkań nauczycieli. Przy długim, prostokątnym stole, z kubkiem kawy siedział Iruka. Oprócz niego w pomieszczeniu nikogo więcej nie było.
- Och, Ottori. Myślałem, że nie przyjdziesz - przywitał mnie z uśmiechem.
- Niby skąd taki pomysł, senpai? - zapytałam z przekąsem. Był ode mnie dwa lata starszy, ale zawsze wydawało mi się, że jest bardzo dziecinny.
- Kiedy chodziliśmy do Akademii zawsze uciekałaś przed przedstawieniami. - Zgarnął plik kartek naznaczonych czerwonym długopisem.
- To było dziesięć lat temu, byłam tylko dzieckiem. Wiesz, zmieniłam się - odparłam buńczucznie unosząc podbródek.
- Tak, na pewno. - Uśmiechnął się ciepło. Dopił kawę i odstawił pusty kubek na drewniany blat. - Zobaczymy. Dzieciaki będą cię słuchać z otwartymi buziami, tylko nie daj się im sprowokować - poradził.
- Dam sobie radę - mruknęłam, wychodząc za nim z sali. Szliśmy dobrze mi znanym korytarzem. Uśmiechnęłam się do wspomnień, jakie miałam związane z tym miejscem. Pomijając wszelkie występy i szkolne imprezy, na które przychodzili rodzice, lubiłam te mury. Przeżyłam tutaj prawdopodobnie najszczęśliwsze chwile dzieciństwa.
- Jesteś naszym trzecim gościem akcji.
- Kto w ogóle wymyślił coś takiego? - zapytałam. Wytarłam nieznacznie spocone dłonie o szare spodnie.
- To mój pomysł. Chciałem, by dzieci poznały różne osoby z naszej wioski i posłuchały o zajęciach, jakie wykonują. To ważne, by wiedziały, jak wiele jest przed nimi możliwości i ścieżek wyboru. Poza tym każde z nich ma kogoś, kim się chce pochwalić przed kolegami - powiedział, uśmiechając się przy tym znacząco.
- Mei mogła zaprosić ojca, miałby więcej do powiedzenia - westchnęłam ciężko.
- Jednak to ciebie bardziej podziwia, często słyszę, jak opowiada o tobie w zachwycie.
- Tylko dlatego, że jest zbyt mała, by wszystko pamiętać - powiedziałam cicho. Dotarliśmy do klasy, w której miałam zostać wystawiona na pożarcie siedmiolatkom. Iruka nic nie odpowiedział, tylko poklepał mnie pokrzepiająco po plecach. Weszliśmy do niewielkiej sali, w której ławki w czterech rzędach unosiły się wraz z kolejnymi stopniami tak, że dzieci siedzące na samym końcu były o wiele wyżej od zajmujących miejsce przy biurku nauczyciela. Cisza towarzysząca naszemu wejściu szybko przeistoczyła się w szepty, by następnie zamienić się w kakofonię głosów.
- Sensei, kto to?!
- Iruka sensei, to nowa nauczycielka?
- Co będziemy robić?
- Mogę iść do łazienki?!
Dzisiątki przeróżnych pytań zaatakowały bez uprzedzenia. Rozglądałam się zdezorientowana po tych wszystkich pyzatych twarzach, wpatrujących się we mnie z uporem i ciekawością.
- Haruki, siadaj! Taki, w łazience byłeś dwadzieścia minut temu. Saki, nie żuj gumy w klasie! Midori, gdzie się wybierasz przez to okno, na miejsce! - Patrzyłam z podziwem na Irukę, jak zaprowadza porządek wśród dzieciaków. Dla mnie coś takiego było o wiele gorsze niż stanięcie twarzą w twarz z grupą uzbrojonych po zęby wrogów. Przełknęłam głośno ślinę, czując jak w gardle rośnie mi nieprzyjemna gula.
- Dziś odwiedził nas kolejny gość. Pani Ottori Megumi, siostra naszej Mei. Opowie wam o swojej pracy.
              Uśmiechnęłam się niepewnie, wystawiona na spojrzenia siedmiolatków, którzy zaczęli się niecierpliwie wiercić i posyłać do siebie uśmiechy, od których robiło mi się słabo. Nigdy bym nie pomyślała, że grupa dzieciaków sprawi, że zniknie moje poczucie bezpieczeństwa. Wzięłam głęboki oddech, rejestrując kątem oka lekki uśmiech Iruki.
- Pracuję jako medyczny ninja, chodzę także na misje, już od kilku lat - zaczęłam. - Może macie jakieś pytania? Tak pewnie będzie ciekawiej - zaproponowałam, bo naprawdę nie wiedziałam, co mogę im opowiedzieć. Nie mogłam przecież zacząć opowiadać o ANBU.
- Psze pani! Ja! - zawołał krępy chłopczyk w drugim rzędzie, zaraz po nim podniósł się las rąk i przekrzykujący się tłum, skaczący na krzesełkach. Zaczęło się. Cierpliwie odpowiadałam na pytania, niekiedy podkoloryzowałam historie, częściej jednak musiałam przemilczeć, co drastyczniejsze wątki, jak amputowanie nogi przyjaciela, czy śmierć dwóch członków ANBU na misji. Ostatecznie wyszło na to, że zawód shinobi to zabawa ze zwierzętami, emocjonujące pościgi zakończone drobną przepychanką, czy leczenie chorych migdałków. Ach, no i najważniejsze - efektowne techniki, fajerwerki, które zachwycą każdego malucha. Jednak moje wystąpienie nie zrobiło takiego wrażenie, jak zjawienie się za moimi plecami Sojiro w pełnym umundurowaniu ANBU. Klasa nagle ucichła, dzieciaki z otwartymi buziami wpatrywały się w naszą dwójkę.
- Megumi, Piąta wzywa. Jest misja. - Szept shinobiego wydobył się spod białej maski.
- A co z urlopem? - zapytałam niezadowolona. Miałam w perspektywie przeprowadzkę, a tu taki numer. Jak pech, to pech.
- Domyśl się - odpowiedział, złożył prawą dłonią pieczęć i zniknął w chmurze dymu.
- Chyba będziemy musieli zakończyć dzisiejsze spotkanie - odezwałam się do moich młodych słuchaczy. - Kiedy Hokage wzywa, wszystko inne przestaje mieć znaczenie. Prawdziwy shinobi zostawia to, co robi, by wypełnić zadanie, zatem... Uczcie się pilnie i słuchajcie nauczycieli - zakończyłam, będąc jednocześnie odrobinę wdzięczna za wezwanie w tej właśnie chwili. Pożegnałam się z Iruką i ruszyłam do siedziby władz wioski, korzystając z dachów, by dotrzeć tam jak najszybciej, zastanawiałam się, co wydarzyło się tak nagle, że przerwano nasz urlop.
Zapukałam do solidnych drzwi, które prowadziły do gabinetu Tsunade. Słyszałam zza nich podniesiony głos kobiety.
- Wejść! - Krótki rozkaz spowodował, że odruchowo spięłam się w sobie. Czemu zawsze miałam wrażenie, jakbym coś przeskrobała i była wzywana na dywanik? Miałam tak od dziecka. Może to zasługa kochanego ojczulka? Weszłam do środka, cicho zamykając za sobą drzwi. W pomieszczeniu, prócz Piątej, była jeszcze Shizune, Sojiro, kapitan Yamato i nieznany mi ANBU, którego nie spotkałam wcześniej. Maskę miał podniesioną tak, że widziałam jego twarz. Miał brązowe, krótkie włosy i orzechowe oczy. Wąskie usta, zaciśnięte, nie drgnęły, gdy weszłam do środka. Zmierzyliśmy się krótkim spojrzeniem.
- Dobrze. Wszyscy już są, więc przejdę do konkretów. Naoki - powiedziała, wskazując mężczyznę. - Dołączy do waszej drużyny na czas tej misji. Został przeniosiony z Korzenia. - Dodała oschłym tonem. Uniosłam lekko brwi w zdziwieniu. ANBU i Korzeń znane były z tego, że nie przepadały za sobą, ani nie współpracowały ze sobą.
- Na czym polega zadanie? - zapytał kapitan.
- Dotarła do nas informacja o miejscu, gdzie może znajdować się jedno z laboratoriów Orochimaru. Chcę, żebyście to zbadali. Nie wiemy, czy jest ono aktywne, czy opuszczone. To samo dotyczy obecności w nim ochrony. Zadanie jest następujące: infiltracja, przejęcie danych, zniszczenie miejsca.
- Czy informator pozostawił jeszcze jakieś wiadomości? - Yamato przeniósł ciężar nogi z lewej na prawą.
- Niestety. Nie wiemy nawet dokładnie, czy są to prawdziwe informacje. Przekazane zostały z drugiej ręki, można powiedzieć, że to coś w rodzaju plotki. Jednak musimy sprawdzić każdą ewentualność, dlatego was wysyłam. Informacje mówią o kanionie na
północny zachód od miasta Yuba. Może tam dowiecie się czegoś więcej.
- Wyruszamy za godzinę. Zbiórka przy zachodniej ścianie - zakomenderował kapitan, po czym opuściliśmy gabinet.
Udałam się szybko do domu. Wślizgnęłam się chicho do swojego pokoju i wyciągnęłam spod łóżka plecak, który zabierałam na misje. Przejrzałam szybko jego zawartość, by sprawdzić, czy wszystko jest na miejscu. Zawsze miałam przygotowany ekwipunek, aby w razie potrzeby móc wyruszyć szybko na misje. Wszystko się zgadzało, więc zarzuciłam plecak na ramię, chwyciłam kartkę papieru z szuflady biurka i napisałam krótką notkę: "Idę na misję. Nie wiem, kiedy wrócę. M". Wyskoczyłam przez okno, pędząc do szpitala. Chciałam zobaczyć się z panią Murasaki.
- Proszę mi wybaczyć za wtargnięcie, ale mam pilną sprawę - powiedziałam, wchodząc do gabinetu. Na leżance leżała młoda kobieta, której widoczny już brzuszek podpięty był do aparatury mierzącej parametry płodu. Murasaki spojrzała na mnie, lekko zirytowana tak bezceremonialnym wejściem.
- O co chodzi? - zapytała.
- Naprawdę przepraszam za najście, ale dostałam pilną misję. Nie wiem, jak długo mnie nie będzie, ale chciałam panią zapewnić, że dalej jestem zainteresowana tym mieszkaniem.
- Ach, no tak. Rozumiem - powiedziała, lekko zdezorientowana. Pacjentka spoczywająca na leżance przyglądała mi się z grymasem na twarzy. Z pewnością nie czuła się komfortowo w obecnej sytuacji. Podobnie jak ja. - Przyjdź po klucze, jak wrócisz. Wiesz gdzie mnie znaleźć. - Lekarka wytarła dłonie w biały ręcznik papierowy i uśmiechnęła się do ciężarnej kobiety. Wyszłam równie szybko, jak weszłam i ruszyłam na miejsce spotkania.
Zatrzymałam się przed salą 34. Wahałam się chwilę, czy zajrzeć do środka. W końcu nacisnęłam na klamkę i pchnęłam drzwi. Łóżko było puste. Kołdra, niedbale zrzucona na podłogę, wskazywała, że niedawno ktoś ją odrzucił i nie zadając sobie trudu wyszedł z pokoju. Sasuke musiał mieć dość leżenia plackiem, pomyślałam z uśmiechem. Opuściłam szpitalny pokój i ruszyłam korytarzem w stronę schodów. Pokonywałam po dwa stopnie naraz, by jak najszybciej znaleźć się na dachu. Miałam zamiar skorzystać z najszybszej drogi w wiosce. Uliczki o tej porze były zatłoczone, a mi pozostało niewiele czasu do spotkania. Po drodze zaszłam jeszcze do łazienki i szybko przebrałam się w strój ANBU, który obowiązywał na misji. Nasunęłam białą porcelanową maskę na twarz, ściągnęłam włosy w koński ogon i pokonałam ostatnie schodki prowadzące na dach. Ciepły wiaterek poruszył kosmykami włosów, białe prześcieradła rozwieszone na sznurach łopotały na wietrze. Ciszę dnia przerwał trzask i krzyk. Szybko przebiegłam na drugą stronę, żeby być świadkiem, jak Kakashi rzuca dwójką geninów o przeciwległe ściany.
          - Wszystko w porządku? - zapytałam, przykucając na murku. Obserwowałam, jak Sasuke z trudem podnosi się z kolan. Jego kolega, z zaciętym wyrazem twarzy wydzierał się na Hatake.
- Zwykła przyjacielska sprzeczka między dzieciakami - odparł Kakashi. Sakura, trzęsąc się i wylewając łzy, była w szoku i nic się nie odzywała. W co ty się znowu wpakowałeś, Sasuke? Co to miało być? Wpatrywałam się w niego intensywnie, nie odzywając się. Nie chciałam, żeby mnie rozpoznał. Spojrzał na mnie, a czerwień jego oczu, przeraziła mnie. Pierwszy raz poczułam się przy nim nieswojo.
- Potrzebujecie medyka? - zapytałam w końcu, zwracając się do jonina.
- Nie, obędziemy się. Kilka guzów czy siniaków dobrze im zrobi - odpowiedział, zgarniając całą trójkę w stronę drzwi. Sasuke, nim zniknął w środku, obejrzał się i spojrzał na mnie - zagubiony i rozzłoszczony, jak dziecko, któremu odebrano ukochaną zabawkę.
Przemieszczając się w stronę zachodniego muru, biegnąc dachami, zastanawiałam się, co wywołało taki konflikt w drużynie, że obaj byli gotowi się pozabijać. Ślady, jakie zostawiły techniki na dachu, a także interwencja ich dowódcy jasno świadczyła o tym, że to nie była zwykła sprzeczka między dzieciakami. Czy poszło o Sakurę? Zastanowiłam się przez chwilę, by po chwili pokręcić głową. Prychnełam. Niemożliwe.
- Pięć minut spóźnienia! - zawyrokował kapitan.
- A gdzie jest nasz nowy kompan? - zapytałam, by odwrócić uwagę Tenzo.
- Jeszcze go nie ma - warknął, widocznie zły Sojiro.
- A ciebie co ugryzło? - zapytałam, poprawiając paski plecaka.
- Fuuko mnie rzuciła. Powiedziała, że nie mam dla niej czasu i ciągle jestem na misji - mruknął. - W dodatku dorzucili nam nowy balast do drużyny. Meg, ja się ciebie pytam, jak mogę zaufać komuś na niebezpiecznej misji, komu nigdy nawet nie spojrzałem w oczy? Nie podoba mi się to.
- Przykro mi z powodu Fuuko, ale może jak wrócisz to jej przejdzie. Nie martw się na zapas. - Rozejrzałam się w poszukiwaniu Naokiego, lecz nigdzie nie było go widać. - Sojiro, może ona ma po prostu te dni, sam rozumiesz... - dodałam, uśmiechając się pod maską.
- Dajcie spokój! To jest misja, a nie pogaduszki przy piwie! - Yamato skrzyżował ramiona na piersi i zmierzył nas wzrokiem. Choć twarz miał skrytą pod maską, to i tak poczułam, jak ciarki przechodzą mi po plecach. Nasz kapitan był z pewnością przerażającą osobą.
- Przepraszam za spóźnienie. - Naoki pojawił się niepostrzeżenie obok mnie. Zasalutował i poprawił plecak. - Ruszamy? - zapytał dziarsko, jakby nigdy nic.
- Spóźniłeś się, wiesz ile tu na ciebie czekamy? - zaatakował Sojiro.
- Nie wyżywaj się na nim - wtrącił Yamato. - Droga zajmie nam trzy dni. Nie chcę mieć żadnych opóźnień, zależy mi na czasie, więc nie będziemy robić niepotrzebnych postojów w trakcie drogi. Idziemy w następującym szyku: ja, za mną Megumi, Naoki i Sojiro na końcu - zakomenderował, po czym ruszyliśmy.
Po kilku godzinach biegu zaczęło zmierzchać. Kapitan zarządził postój na małej polanie blisko drogi prowadzącej do Yuby. Dzięki swoim niesamowitym zdolnościom w kilka chwil stworzył maleńki drewniany domek, w którym mieliśmy przenocować. Położyłam się obok kominka, w którym Sojiro rozpalił ogień. Owinięta w brązowy koc, zapatrzyłam się w ogień. Próbowałam połączyć ostatnie wydarzenia w jakąś logiczną całość. Wizyta Itachiego w wiosce i w archiwum, zachowanie Sasuke i bójka z Naruto. Wszystko było zagmatwane i niejasne. O co mogło chodzić z aktami dotyczącymi przeklętej pieczęci? Zaczynałam się znowu martwić o młodego. Czasami miałam wrażenie, że całe moje obecne życie kręciło się wokół misji i brata Itachiego. Matkowałam mu, co zaczęło go denerwować. Nie dziwiłam się temu, ale i tak nie mogłam przestać. Było to silniejsze ode mnie.
- Nad czym tak dumasz? - Sojiro przysiadł się obok. Kapitan i Naoki dyskutowali pod przeciwległą ścianą i rozmawiali o trasie do pokonania następnego dnia.
- Nie wiem. O niczym chyba - odparłam cicho.
- Czyżbym nie tylko ja miał w tej drużynie problemy sercowe? - zapytał, popijając gorącą herbatę. Postawił drugi kubek w zasięgu mojej ręki.
- Całkiem możliwe. - Uśmiechnęłam się w końcu. - W końcu nic nie wiemy o Naokim.
- Nie mam żadnych problemów! - zawołał w odpowiedzi chłopak.
- Chyba już wam dziś mówiłem, że macie nie mieszać spraw osobistych z zadaniami do wykonania - wtrącił Yamato.
- Kapitanie, a czy masz chociaż jakieś życie osobiste? Kochankę? Dziewczynę? Przyjaciół? Kogokolwiek? - zapytałam zaciekawiona. Usiadłam, podciągając kolana pod brodę.
- Nie będę odpowiadał na takie pytania, nie mają one nic wspólnego z przebiegiem misji - odpowiedział lekko zawstydzony.
- Skoro jesteśmy jedną drużyną, to powinniśmy wiedzieć o sobie więcej, by móc dobrze ze sobą współpracować - powiedział po chwili namysłu Sojiro.
- Dobrze powiedziane, ale akurat sprawy prywatne nie wpływają na zadania zlecone w trakcie misji - zakończył dyskusję kapitan. - Koniec rozmów na dziś, jutro ruszamy o szóstej. Idziemy spać.
- Tak jest! - odpowiedzieliśmy chórem.
Trzeciego dnia stanęliśmy na wzgórzu, z którego schodziło się do kanionu wspomnianego na spotkaniu u hokage. Niebo było zachmurzone, wiał zimny wiatr od północy zapowiadający nadchodzący deszcz. Schyliłam się. Dotknęłam prawą dłonią ziemi i przymknęłam oczy, koncentrując się na śladach.
- Gotowi? - zapytał Yamato. Cichy pomruk moich towarzyszy potwierdził gotowość do akcji.
- Czysto - powiedziałam, podnosząc wzrok na kapitana.
- Ruszamy. - Krótki rozkaz wydany przez dowódcę zapoczątkował ostatni etap misji, której konsekwencji nie mogliśmy wcześniej przewidzieć.